Ultramaraton – droga naprzód

Ponad miesiąc minął od największej przygody jaką przeżyłem, pozbierałem się chyba na tyle, żeby ją opisać. Liczę, że z tych doświadczeń można się nauczyć czegoś o planowaniu i realizacji celów.

Postawiłem przed sobą wyzwanie, które wydawało się niewykonalne.  Nie dla mnie i jeszcze nie w tym roku, w sumie, po co i stosy innych wymówek krzątały się po mojej głowie. Jednak, gdy zauważyłem ten mętlik poczułem, że to jest coś, co chcę zrobić. I tak drżącymi rękami 11 marca zapisałem się na II Ultramaraton Bieszczadzki. Miałem mnóstwo czasu do 12 października. Dużo łatwiej jest ustalić sobie cel na najbliższy miesiąc i go zrealizować. Ten cel był odległy zarówno w czasie jak i w formie jaką zakładałem, że potrzebuję osiągnąc. Jak się później okazało tak daleko zaplanowany cel o mało nie doprowadził mnie do szaleństwa przez ostatnie 2 tygodnie przed startem.

droga w bieszczadach

Etap 1: Przygotowania

Najbardziej dumny jestem z tego jak podszedłem do treningu. Przez kilka dni zbierałem intensywnie informacje o planach treningowych, suplementach, treningu uzupełniającym. Potem siadłem z kartką Worda i zapisałem:

Czerwiec
Szybkość
Lipiec
Góry
Sierpień
Dystans
Wrzesień
Wszystkiego po trochu

A potem rozpisałem plan na czerwiec:

Poniedziałek
Interwały 400m do pożygania
Wtorek
Siłownia (Plecy i brzuch)
Środa
Bieganie pod górę i z góry
Czwartek
Ćwiczenia ogólne w domu (moja od lat dopracowywana mieszanka)
Piątek
10km dla przyjemności
Sobota
długie wybieganie (minimum 21km)
Niedziela
wolne

Dodatkowe założenie było takie, że jeden tydzień w miesiącu jest lżejszy.

Etap 2: Pierwszy bieg górski

Trenowało się świetnie, czułem, że biegam szybciej i dłużej. Biegałem po schodach, po stoku narciarskim, po torze motocrossowym i po lasach. Brakowało tylko prawdziwych gór. Zapisałem się, więc na bieg górski 36km w Krynicy Zdrój stanowiący część Biegu 7 Dolin (100km). Termin ponad miesiąc przed ultramaratonem, więc idealny, żeby się sprawdzić. Pojechałem i bawiłem się doskonale. Tysiące biegaczy kręcących się po całym mieście. Stanowiska promocyjne ciekawych firm (Icebug, Ultraspire). A najlepsze przyszło jeszcze przed samym startem o 3:20. Budzik zadzwonił gdzieś o 2 i stałem się skałą nie do ruszenia. „Nie idź, nie biegnij” w kółko kręciły się w głowie. Wstałem pół godziny później niż zakładałem. Odpuściłem śniadanie. Po ubraniu się nagle rozbolał mnie brzuch. Kolejne minuty uciekły mi w toalecie. Gdy wychodziłem wiedziałem, że do linii startu mam 3km i  będę musiał trochę podbiec, żeby zdąrzyć. Podbiegłem 1km i znowu coś mi się ruszyło w kichach. Schowałem się w krzaki i byłem wesoły, że miałem ze sobą papier toaletowy :)… Biegnąc mijałem kozaków, którzy wystartowali już  na 100 i 66km (odpowiednio 20 min i 10 min wcześniej). Dosłownie na minutę przed startem, zziajany i spocony wbiegłem na miejsce. Ufff. Potem było już tylko lepiej. Pierwsze dwie godziny w ciemności ze światłem czołówki. Fantastyczny klimat, start w środku nocy to było coś nowego. Potem świt i przyjemne promienie Słońca. Dobiegłem do punktu żywieniowego na 22km, zrzuciłem zbędny balast, wypiłem cole, założyłem słuchawki. Poleciał Judas Priest – I’m a Rocker, ja czułem się świetnie i następne kilometry były najszybszymi i najlprzyjemniejszymi . Karkołomne zbiegi i piękne widoki, główne powody dzięki którym ten sport jest tak zajebisty. Siły opadły dopiero na sam koniec trasy. Stromy, błotnisty zbieg, a potem końcówka na asfalcie były bardzo ciężkie. Zabrakło trochę energii bo ominąłem porę karmienia lub przez to, że momentami szarżowałem zamiast utrzymywać możliwie stałe tempo. Tak czy siak, meta została przekroczona. Nauczony poprzednimi doświadczeniami od razu wypiłem, zjadłem (banan, pieczony ziemniak, olimp stand-by) i starałem się spacerować przez jakiś kwadrans. Potem jeszcze była lodowana kąpiel i taka oto regeneracja pozwoliła mi następnego dnia ot tak przejść się na Jaworzynę Krynicką. Czworogłowe bolały jak nigdy, ale co z tego, skoro ból można po prostu zignorować/wyłączyć.

Etap 3: Cierpienie właściwe

ultramaraton brudas

No i zaczęło się. Z takim tempem nie dam rady za na ultramaratonie. Skąd mam wiedzieć w jakim stopniu będzie to trudniejsze albo łatwiejsze? Co muszę jeszcze zrobić? Ile zdołam jeszcze trenować? Czy powinienem odpocząć więcej niż tydzień? Nawet starałem się sobie wszelkimi możliwymi sposobami przypominać co chwilę, że to już niedługo, że na tym celu się skupiam. I tym sposobem zamiast spokojnie potrenować ostatni miesiąc i zadbać o regenerację ja złapałem głupie przeziębienie, którego nie mogłem się pozbyć przez dwa tygodnie. Tak, tuż przed samym startem. To był straszny okres. Zaniedbałem tyle ważnych spraw i ludzi, żeby trenować. A na sam koniec miałem to wszystko zaprzepaścić. Start z gorączką czy kaszlem wchodził w grę, ale grę wyjątkowo głupią. Pocieszałem się tym, że ten okres to reakcja obronna organizmu przed nadchodzącym wysiłkiem. To pozwoliło mi pojechać w Bieszczady z myślą, że najwyżej nie wystartuję i odpocznę. Jadąc czułem się już niemalże zdrowy. Panikowałem, że przez ponad tydzień nie biegałem, ale w sumie było ok. W czasie samej podróży nastąpiła kolejna reakcja obronna organizmu. Przytrzaśnięcie serdecznego palca w drzwiach samochodu na dwa dni przed startem. Aż trudno uwierzyć, że z takiego małego palca mogą wystawać włókna mięśniowe. Następnego dnia, żeby się rozruszać 5h łaziłem po górach. Nie, nie wiem dlaczego, myślałem, że mi to pomoże. Solidnie nadszarpnęło to moje zapasy glikogenu w odnóżach…

Mimo nadwyrężonej chorobą formy biegło się zaskakująco dobrze. Pierwsze 15km były trochę nudne, ale potem zaczęło się robić ciekawie. Wszędzie kolorowe liście. Na drzewach, na ścieżkach, w powietrzu. Ścieżki szerokości dosłownie 20cm, w których trzeba było biec noga za nogą. Kilka stromych podejść po których przychodziły równie strome zbiegi. Na okrągło piękne widoki.  W okolicach 21 km zaczęły się jakieś problemy ze skurczami, ale zdjąłem opaski kompresyjne na uda i było dużo lepiej. Co pół godziny mały posiłek i odpowiednie nawodnienie sprawiły, że pierwsze 5h biegło się naprawdę przyjemnie. Potem okazało się, że by zdąrzyć na punkt kontrolny muszę przyspieszyć. Biegłem wtedy z takim 50-latkiem o wyglądzie wikinga. Mijaliśmy się kilkanaście razy. „U mnie cieniutko”, „Dajemy, zostało pół godziny!” atmosfera była nerwowa, ale pozytywna. Zdążyłem na 2 minuty przed czasem i byłem bardzo zadowolony. Okazało się, że limit został wydłużony z czego też byłem zadowolony.  Zostało 13km i 2h. Zapomniałem wtedy, że został też Okrąglik do pokonania. 2h i 40min później po pokoaniu góry, błota i po jednym upadku stawiłem się na mecie po pokonaniu 53 kilometrów. Pamiętam dwa zdania rzucone przez kibiców, gdy wbiegałem na metę: „O Boże… „, „Brawo! Medal czeka!”. Potem było, świętowanie, chipsy cebulowe i  piwo od niezastąpionej, przezajebistej i ukochanej Uli.



Śmierć na mecie ultramaratonu

Etap 4: Skutki długofalowe

Urlop był przewidziany. Urlop był koniecznością. Przez tydzień budziłem się pozbawiony energii, pozbawiony chęci, choćby do klikania i jeszcze do tego ze zmasakrowanymi nogami. Mimo tych wszystkich przypałów polecam ten sport, tego typu wyzwania. To jest coś, co sprawi, że czujesz się po prostu żywy, niezależny, wolny.

Ludzki organizm potrafi na szczęście wykorzystać czas i odbudować się silniejszym niż kiedykolwiek. To fantastyczne uczucie, gdy jesteś w stanie przebiec tylko kilometr, ale wiesz, że wszystko wróci do normy (ruch to najlepsza forma regeneracji). Świadomość realizacji tak długotrwałego i trudnego planu. Zasłużony odpoczynek. Snucie dalszych planów. Ale o tym innym razem. Tymczasem pamiętaj:

Poddawaj się nieprzyjemności i bólowi dokładnie tak samo, jak przyjemności. Nie ograniczaj swojej świadomości.

—9 zasad terapii Gestalt

2 komentarze

  1. Gratulacje! Biegałeś wcześniej tj. przed zapisaniem się na ultrasa? Masz już plany na następny cel?

    1. Przed zapisaniem się nie biegałem po górach. Plany mam i to w sumie ze 4. ale nie zdradzam ich, pozwalam im dojrzewać :)

Możliwość komentowania jest wyłączona.