Kosmetologia wysokiego ryzyka

kosmetyki z domowej fabryki
kosmetyki z domowej fabryki

Krok dalej od odstawienia mięsa leżało dla mnie odrzucenie chemikaliów. Spojrzałem na swoją półkę z kosmetykami, a w szczególności na listy składników, z których są zrobione. Potem zrozumiałem, że to działa na tej samej zasadzie, co suplementy na zaparcia. Zamiast „jedz więcej błonnika (jabłka, owies co tam wolisz)” to słyszymy „łykaj tabletkę i daj też dziecku, no i nie zapomnij: dla osób pijących więcej kawy mamy wersję PRO”. A w przypadku kosmetyków  „nacieraj się tą breją za grube pieniądze, a my do tej brei wrzucimy wszystko, co sprawi, że nie będziesz mógł jej odstawić”. Teraz opiszę moje wnioski po kilku miesiącach eksperymentów na własnej skórze. Mam nadzieję, że część z nich wypróbujesz na sobie z pozytywnym skutkiem.

Ale po kolei. Obejrzałem TED-a Lauren Singer o tym, jak przez 3 lata wytworzyła tylko jeden słoik śmieci. Akcja ekologiczna, ale mnie najbardziej zainteresowały jej konsekwencje w codziennym życiu. Szczególnie to, że robi własne kosmetyki. I to nie takie miksy z tubek ze specjalistycznego sklepu. Suchy szampon z kakao i skrobi kukurydzianej… Z kakao i skrobi… suchy szampon… Porównaj to  sobie do składu szamponu, który używasz.

Budowa kosmetycznej świadomości

Po takiej dawce inspiracji od razu rzuciłem się w wir zgłębiania tematu życia bez śmieci i naturalnych kosmetyków. Znalazłem jak Rob Greenfield dba o higienę. Jego znałem już z innej prezentacji TED, w której mówił o problemie głodu w USA i tym, że do śmietników trafia tam zupełnie dobre jedzenie w ogromnych ilościach. Rob używa tylko naturalnego mydła, pasty do zębów, oleju kokosowego i kilku olejków esencjonalnych. Okazało się, że niechęć do chemikaliów w kosmetykach jest dość popularna w USA. Złą sławą cieszą się szampony do włosów. Wpisując w google „No poo” spodziewałbym się raczej masy stolcowej lub reklam środków na zaparcia („poo” to po angielsku kupa), a dostałem historie osób, którym odrzucenie szamponu bardzo ułatwiło życie.  No bo jeśli nie musisz kupować szamponu, możesz rzadziej myć głowę i jeszcze poprawia się kondycja włosów, no to ma to realny wpływ na Twoją codzienność. Przy zgłębianiu tematu mimo wszystko bezpieczniej wpisać „No Shampoo„.

Tylko żeby zacząć stosować te specyfiki, trzeba najpierw zrezygnować z obecnych przyzwyczajeń. Wiem, że wiele osób jest bardzo przywiązanych do swoich kosmetyków. Przynoszą im jakieś rezultaty lub przynajmniej przyjemnie się ich używa, więc czemu mieliby przestać? Pojawia się strach przed czymś nowym. Choć w tym przypadku to raczej powrót do starych, naturalnych metod. Ja zdecydowałem się spróbować.

Nowe specyfiki

Kupiłem sobie to mydło kastylijskie. Do tego olejek z drzewa herbacianego i lawendowy. Trudno powiedzieć od razu, czy to działa, ale jak to wszystko przyjemnie pachnie, dowiedziałem się od pierwszego zastosowania. Rzadko boli mnie głowa, a jeśli już to przyczyną jest zapach perfum, lakieru do paznokci, lub benzyny. A te olejki, mimo że bardzo skoncentrowane nie powodują u mnie tego nieprzyjemnego efektu. Samo mydło jest o tyle uniwersalne, że można je stosować jako zwykłe mydło w płynie, szampon, żel pod prysznic, piankę/mydło do golenia a na opakowaniu jest nawet instrukcja rozcieńczania go w celu stworzenia płynu do podłóg. Towar wysoce survivalowy. Podobnie z olejem kokosowym, który działa jako krem nawilżający, krem przed goleniem, a także płyn do płukania jamy ustnej. Natomiast zazwyczaj jest sprzedawany jako tłuszcz do smażenia.

Mam teraz mniejszy wybór. Nie zastanawiam się czym sobie umyć X. Zastanawiam się za to, czy może wystarczy sama woda. Bo okazało się, że samą wodą też można umyć włosy „przetłuszczające się”. Tylko trzeba dać im tydzień na przyzwyczajenie się do takich warunków. Przez tydzień będą tłuste, a potem wszystko wróci do normy. Tak jak z odstawieniem każdego nałogu, pierwsze dni są najgorsze.

Narzędzie przeciw brodzie

Skoro w tytule wspomniałem o niebezpieczeństwie, to zahaczę jeszcze o temat żyletek. Zanim zostałem dresem, miałem chwilową fascynację modą męską, z której jak dotąd wyniosłem tylko większą uwagę do golenia. Wypróbowałem golarkę na żyletki, niemal taką samą, jakiej używał mój dziadek. I mimo że golenie trwa 15-20 minut zamiast 5, to naprawdę polubiłem tę czynność. Ciężki błyszczący kawałek stali z jednym cienkim ostrzem wymaga skupienia, przygotowania i staranności. Gdy się tym golę, zapominam o świecie dookoła. Taka forma medytacji. A jak się rozproszę, to zacięcie szybko mnie o tym powiadomi.

Skutki

W sumie nie widzę żadnych zmian. Za to bardzo mi odpowiadają zapachy tych specyfików. Jeśli nie widać różnicy to po co przepłacać i wmasowywać w siebie 27 składników zamiast dwóch? Nie dobudowuję do tego żadnej religii, po prostu…