Główny Szlak Świętokrzyski

Brakowało mi tego. Pomysł, który wpadł do głowy. Dopracowanie scenariusza. Pobieżne przygotowania. I cyk na szlak. Ku przygodzie. Tak skrótowo zapamiętam moje przejście Głównego Szlaku Świętokrzyskiego. To były intensywne dwie doby i 92km.

A skąd pomysł? Przeczytałem na blogu Łukasza Supergana jego relację z przejścia i od razu zapragnąłem zaliczyć ten szlak. Przez ostatnie 3 lata dałem sobie trochę luzu co do tych bardziej szalonych przygód typu X kilometrów w X godzin. I chciałem siebie uspokoić, że mogę do nich wrócić jeśli tylko zechcę.

Plan

Idea była prosta. Przejść szlak i przećwiczyć kilka umiejętności survivalowych po drodze. Głównie poprzez nocowanie na dziko. Kolejną sprawą było sprawdzenie jak szybko będę w stanie pokonać tę trasę. A z tego wynikało, że waga ekwipunku musi być możliwie niska.

Sprzęt

Zabrałem ze sobą Ponczo i podpinkę do niego od Helikon-Tex (Swagman Roll + US GI Poncho). Do tego mata dmuchana i moskitiera dopełniające schronienia. Woda niesiona w bukłaku i dwóch półlitrowych bidonach. Łącznie do 2,5l wody co przy upałach w okolicach 28° było w sam raz. Żarcie głównie w postaci batonów, orzeszków ziemnych i chałwy :) No i dwa red bulle na rozruch zamiast cieplutkiej kawy.

Dzień 1

Na start samochodem podrzuciła mnie żona. Jadąc samochodem, jakoś przeoczyłem znak „Gołoszyce” i wyszło tak, że startowałem jakiś 1 km od początku szlaku. Miałem zerową ochotę wracać się i przejść kawałek asfaltu gdy byłem już na malowniczej polnej drodze. Od razu spotkałem kilku grzybiarzy, a potem długo, długo nikogo. Była sobota. Po drodze tylko kilka mniejszych miejscowości. W jednej z nich poprosiłem o wodę i dostałem pełną butelkę lekko gazowanej. Przy okazji doszedłem do oczywistego wniosku, że najłatwiej dostać wodę czy inną pomoc od gospodarstwa, w którym brama stoi otworem. Tak jak pewnie nawet teraz w domu moich rodziców.

Nocleg miałem wstępnie zaplanowany w Kakoninie na 32 km, ale przybyłem tam około 21 i było jeszcze dość widno. Nie było też zapowiadanej wiaty na nocleg. Dodatkowo ktoś napierdzielał piłą spalinową jakiegoś sokora, więc poszedłem dalej. Przy świetle czołówki zdobyłem Łysicę, najwyższy szczyt całego szlaku. O tak późnej porze było tam dwóch kolesi, z którymi najpierw się minąłem, a potem minęli mnie jeszcze raz przy wiacie, w której rozbijałem obóz. A wiatę znalazłem tuż przed miejscowością Święta Katarzyna i spędziłem w niej noc.

Ostatecznie trzasnąłem 37km i ledwo zmrużyłem oko przez tę noc. Grzmiało i błyskało, ale nie padało. Najbardziej jestem zadowolony z tego, że tego dnia robiłem regularni co 2 godziny przerwy na osuszenie stóp i to zaowocowało brakiem problemów z otarciami. Za to za dużo piłem przed pójściem spać i skończyło się sikaniem do butelki w śpiworze. W czym nie jestem jeszcze doświadczonym zawodnikiem.

Dzień 2

Zebrałem obóz i wyruszyłem o 6. To był najdłuższy, najcieplejszy i najcięższy dzień. A szlak był dodatkowo najmniej malowniczy. Dużo było asfaltów i polnych nieosłoniętych od Słońca dróg polnych. Było kilka słabiej oznaczonych odcinków, na których nadłożyłem trochę drogi. W Masłowie zrobiłem zakupy. W Ciosowej zatankowałem do pełna kranówki. Ostatni odcinek tego dnia to był asfalt prowadzący na Baranią Górę. Miałem w planach nocować w okolicach szczytu i to się udało. Choć ze względu na wilgoć i chmary owadów dość długo szukałem stosownego miejsca. Ostatecznie rozłożyłem się na skrzyżowaniu szlaków tuż za szczytem i padłem spać wykończony brakiem snu poprzedniej nocy i 47 przebytymi kilometrami.

Dzień 3

Wstałem o czwartej. Było już jasno i ciepło. Całą koszulkę miałem zapoconą. To była gorąca i duszna noc. Miałem jakieś 12 km do przejścia i pierwszy autobus do Kielc, który mogłem złapać odjeżdżał o 8:50. Dałem sobie niemal 4 godziny na to przejście, wychodząc równo o 5. Po dość nudnym poprzednim dniu byłem zaskoczony, pozytywnie, szczytami, które zdobywałem. Zwłaszcza Perzowa i ostatnie strome zejście z Góry Kuźnickiej do Kuźniaków. Wczesny poniedziałkowy ranek był bardzo cichy w miejscowościach, które mijałem. Sam koniec szlaku to tylko czerwona kropka na słupie, ale osiągnięcie jej dało mnóstwo satysfakcji.

Na koniec zrobiłem ostatnie zakupy i wsiadłem w busa. W Kielcach trochę czekania i potem kolejny bus już do Lublina. Powrót bez przygód, ale brak snu dawał się we znaki. Po wejściu do mieszkania zamówiłem burgera i kebaba z Umea (ostatecznie nie dałem rady obu :-)). Wszedłem pod prysznic. Potem drzemka 20 minut i akurat potem dostawa była u drzwi. Perfekcyjna synchronizacja.

Podsumowanie

Jestem zadowolony z zaliczenia trasy, ale w sumie najbardziej ze stylu. Nie parłem z językiem na brodzie do przodu. Chciałem iść jak najdłużej każdego dnia i długimi godzinami spokojnie się przemieszczać. Przypomniało mi to uknute przez Andrew Skurka pojęcia Ultimate Hiker i Ultimate Camper, czyli podziału turystów na tych, którzy chcą głównie chodzić i tych, którzy chcą przede wszystkim obozować. Warto spróbować obu tych stylów i wybrać ten dla siebie. Co do walorów trasy to trudno się zachwycać, ale trudno też wyrażać rozczarowanie. Jeśli mieszkasz blisko, to zdecydowanie warto zobaczyć te tereny. Szczególnie pierwsze 40km (od Gołoszyc) i w sumie ostatnie 10 jeśli całość nie wchodzi w grę. A jeśli się spodoba i zapragniemy innego wyzwania to świetną listę szlaków znajdziecie pod http://lukaszsupergan.com/szlaki-turystyczne-polski-dlugodystansowe-mapa/