Kategoria: Way Of Life

Przemyślenia

  • Svart Bushcraft Trip

    Svart Bushcraft Trip

    Moje leśne przygody nie ustają, bo nie przestają mnie zaskakiwać. Każdy wypad do lasu przynosi emocje w trakcie, wewnętrzny spokój po powrocie i pamiątki na przyszłość. Jednak na ćwiczenie umiejętności nie przeznaczałem wiele czasu. Najczęściej chodziłem do lasu pomaszerować i zrobić kawkę. Byłem na jednym szkoleniu, ale to było w 2013 roku. Dobre wspomnienia sprawiły, że zapisałem się do Norwegii z Marcinem „Bushcraftowym”. 3 noce. 2 instruktorów. 6 uczestników. Pierwszy męski wypad po narodzinach potomków. Potrzeba uzupełnienia ekwipunku o kilka elementów. Potrzeba oderwania się od codzienności.

    Przed wyruszeniem w drogę

    Przygotowania przegdybałem myśląć, jaka będzie pogoda i jak mi będzie tyłek odmarzał. Dokupiłem brakujący sprzęt i zaplanowałem spokojny dzień podróży. Nocleg w hotelu przy lotnisku w Katowicach. Spokojne oczekiwanie na start już w grupie kompanów przyszłej wędrówki. Krótki lot i przejazd busem. Potem już tylko wrzuciliśmy plecaki na plecy i wyruszyliśmy.

    Pierwsze krajobrazy, które napotkaliśmy na drodze, były zaskakująco nieprzystępne do wędrówki.
    Górski teren na wysokościach ledwie 500 m n.p.m. okazał się bardzo skalisty i mokry. Widok drabinek wspinających się równolegle do strumienia napawał strachem. Głównie przez to, że nie byłem przyzwyczajony do takiego obciążenia na plecach, a miałem na nich ekwipunek i prowiant na całe 3 chłodne dni. Dodatkowo buty nie dawały pełnej przyczepności na takiej powierzchni. Kilka razy poślizgnąłem się i szczęśliwie zostały po tym tylko lekkie siniaki. Mogło to się to gorzej skończyć.

    Niewyszkoleni nie jedzą kolacji

    Gdy już się wdrapaliśmy, zaczęło lekko padać. Przeszliśmy resztę zadanej trasy i nadeszła pora na kolację. Dostaliśmy zadanie rozpalenia ognia. Już pierwsze próby rozpalania ognia ujawniły moją ignorancję.
    Od kilku lat nie stworzyłem sobie okazji do rozpalenia ognia w trudnych warunkach. Ze względu na zakazy, wygodę czy bezpieczeństwo. A praktyka nawet w tym pradawnym fachu dezaktualizuje się szybko. Brak praktyki w odnajdywaniu odpowiedniego opału był chyba największych problemem. Chodziłem przemoczony, zźiębnięty i odwodniony szukając suchych gałęzi. Miałem też w głowie opowiadanie „To Build a Fire” Jacka Londona. Nie będę go spojlerował, napomnę tylko, że zgodnie z tytułem opisuje ono proces rozpalania ognia. I z tym całym bagażem zmęczenia strachu i niepewności nie udało się rozpalić ogniska. Nie działało krzesiwo, rozpałki było za mało, wiatr hulał. I właśnie w tych trudnych warunkach najbardziej bolało to niepowodzenie. Wyobraźnia widziała już podobną sytuację tylko bez pomocy kompanów, instruktorów. Tym razem po prostu przestałem próbować i skorzystałem ze wspólnego ognia, żeby ugotować coś ciepłego do jedzenia.

    Dalsze działania

    Przez kolejne dni braliśmy udział w różnych ćwiczeniach. Trochę nawigacji, prymitywnych metod rozpalania ognia, węzłów, uzdatniania wody. Do tego dochodziła rutyna obozowa. Każdego ranka rozpalaliśmy ogień na śniadanko i zwijaliśmy obóz. Każdego wieczora rozbijaliśmy obóz i rozpalaliśmy ogień na kolację. Słoneczna pogoda i duża widoczność umilały wędrówkę. Norweska natura okazała się piękna, rozległa i zadbana. Widzieliśmy czyste jeziora, strome skalne urwiska, gęste lasy. Wędrowaliśmy w okolicach jezior Goliaten i Landfalltjernet. Rozpoczęliśmy ścieżką Kjøsterudjuvet, a wróciliśmy szlakiem prowadzący do Szpitala w Drammen. Ostatniego dnia zaufaliśmy prognozie pogody i nie rozbijaliśmy plandek. Dzięki temu usypialiśmy, patrząc na piękne, gwieździste niebo. Taki widok jest po prostu niesamowicie relaksujący. Pewnie dlatego, że człowiek żyjący w mieście tak rzadko go doświadcza.

    Wnioski i refleksje ogniskowe

    Co zapamiętam z tego wyjazdu to po pierwsze, konieczność ciągłego treningu umiejętności i weryfikacji sprzętu. Bo bez obycia i pewności na szlaku robi się niebezpiecznie. Druga sprawa to widok gwieździstego nieba ujrzany spod dopiętego pod samą szyję śpiwora. I dodatkowo umilający tę chwilę termofor ogrzewający zmęczone stopy. A trzecie i najgorsze wspomnienie to moment, w którym leżałem już w śpiworze po pierwszym deszczowym dniu I myślałem o tym, gdzie ja się kurde wybrałem na urlop i ile sił mnie on będzie kosztował.

    Powróciłem też do poszukiwania i testowania podstawowego zestawu survivalowego.
    Słabym punktem mojego ekwipunku była jego jednolitość. Miałem 95% sprzętu w plecaku i resztę drobnicy w kieszeniach spodni. Każde oddalenie się od plecaka stwarzało duże zagrożenie. Nie mogłem się oddalić od Niego, głównie ze względu na brak wody pod ręką. Problem ten rozwiązuje manierka z wodą noszona przy pasie opierająca się o udo. Ten sposób działa nawet wygodnie, szczególnie gdy mocowanie manierki jest obniżone względem pasa i pozwala bez przeszkód nosić na to plecak z pasem biodrowym. Jedyny problem to dziwny, niesymetryczny wygląd osobnika z takim zasobnikiem.

    Wyznacznikiem dobrej wędrówki są okresy ciszy. Zespół maszeruje, sprawdzając tylko drogę, rozmowy cichną. Każdy uczestnik zmaga się z wysiłkiem i podziwia naturę. Trudno przecenić też rolę obserwacji towarzyszy. Każdy ma inne doświadczenia i owocują one postrzeganiem pewnych praktyk jako oczywiste. Oczywiste nie znaczy optymalne. Wychwycenie nieoptymalnej praktyki, techniki czy innych drobnostek wśród kilku kompanów jest niemal pewne. Dodatkowo na tym wypadzie, po ostatnie kolacji po kolei każdy uczestnik dzielił się tym, czego się nauczył i co zrobił źle. Dla mnie największą wartością było odczucie błędów z pierwszego dnia, dnia drugiego i dnia trzeciego też. Planując pierwszy dzień wędrówki, trzeba zadbać o minimalizację ryzyka. Krótki dystans, tylko niezbędne minimum zadań i duże skupienie przy rutynowych czynnościach. Błędy i tak zostaną popełnione, ale pierwszego dnia jest największa szansa na przedwczesne zakończenie wyprawy.

    Serdecznie pozdrawiam całą ekipę! Polecam tego typu wypady, zakupy w https://sklep.bushcraftowy.pl/ i blog https://drogamoimcelem.pl/. Wpis powinien pojawić się ponad rok temu, ale skończyłem go dopiero dziś.

  • Rok dwa tysiące osiemnasty

    Rok dwa tysiące osiemnasty

    Więcej różności nie wydarzyło się w moim życiu nigdy. To był trudny rok pełny wzlotów i upadków. Najbardziej żałuje, że tak mało z tego, co pisałem, publikowałem tutaj. A może to dobrze? Do rzeczy!

    (więcej…)
  • 100 dni bez alkoholu. I co dalej?

    100 dni bez alkoholu. I co dalej?

    Alkohol to trucizna. Każdy to wie i zbyt wielu tę wiedzę ignoruje. Ja piłem przez długi czas i nie uważałem tego za palący problem. Owszem zdarzały się sytuacje, których wolałbym nie mieć na swoim koncie, ale wstyd po nich jakoś nie zachęcał mnie do działania. Dopiero kilka miesięcy temu zauważyłem, że warto coś z tym zrobić.

    (więcej…)
  • Dzienniczek, czyli jak podsumować dzień w 5 minut

    Dzienniczek, czyli jak podsumować dzień w 5 minut

    Warto się mylić. Tym razem myliłem się w kwestii tego, że zapisanie czegoś na papierze może mi w czymś pomóc. Po ponad 3 miesiącach stosowania five minute journal, czyli prostej metody prowadzenia pamiętnika czuję, jak bardzo wiele zmieniła codzienna chwila refleksji.

    (więcej…)
  • Rok dwa tysiące siedemnasty

    Rok dwa tysiące siedemnasty

    Słabość i strach sprawiły, że częstotliwość mojego pisania spadła dramatycznie. Całe szczęście żal przed kompletnym porzuceniem tej czynności zwyciężył akurat teraz. W sam raz na podsumowanie i spojrzenie w tył na miniony rok.

    (więcej…)

  • Kosmetologia wysokiego ryzyka

    Kosmetologia wysokiego ryzyka

    Krok dalej od odstawienia mięsa leżało dla mnie odrzucenie chemikaliów. Spojrzałem na swoją półkę z kosmetykami, a w szczególności na listy składników, z których są zrobione. Potem zrozumiałem, że to działa na tej samej zasadzie, co suplementy na zaparcia. (więcej…)

  • Rok dwa tysiące szesnasty

    Rok dwa tysiące szesnasty

    Kolejny raz nadszedł czas podsumowań i rozważań związany ze zmianą liczby w kalendarzu. Przyjemnie spojrzeć jeszcze raz na to, co się działo. Jednak z drugiej strony łatwo popaść w rozpaczania na temat tego, czego nie udało się zrobić. Na szczęście, tym razem na rozpaczanie, nie poświęciłem wiele czasu. Przejdźmy więc do poszczególnych tematów. (więcej…)

  • Nie urodziłem się, aby podążać

    Nie urodziłem się, aby podążać

    Jeśli zauważasz, że znajdujesz się po stronie większości, czas, byś się zatrzymał i zastanowił

    Mark Twain

    Sterują nami już nie tylko hormony i podświadomość. Międzynarodowe korporacje, media, rząd, czy organizacje religijne mają nad nami tę subtelną władzę, że kierują naszymi pragnieniami. (więcej…)

  • Skuteczność medytacji w walce z wirusem social media

    Skuteczność medytacji w walce z wirusem social media

    Wybrałem się w Bieszczady. Konkretnie na obóz biegowy Kamila Grudnia. Dostać w kość biegowo, zimową pogodą i odciąć się od komputera. Plan udało się zrealizować, ale nie o tym chciałem napisać. A o tym, jak trudno się na wakacjach wyciszyć, nawet nie mając Wi-Fi ani laptopa.

    (więcej…)

  • Potrzeba lasu

    Potrzeba lasu

    Ludzie skupiają się na tym, by włożyć do swojej głowy kolejne cegiełki. W przypadku programistów są to, np. kolejne frameworki czy bazy danych. Za to mniej czasu spędzamy na metanauce lub na zrozumieniu samego siebie, własnego mózgu. Bo trudniej nam zrozumieć korzyści z takiej praktyki.  Jednakże trud kryje za sobą nagrodę, zwycięstwo i tron mrozu… Więc dziś poznamy kawałek zwierzęcej natury człowieka, który tylko kilka pokoleń przed nami żył zupełnie inaczej. (więcej…)