Autor: Jakub Miziołek

  • 2023

    2023

    Podsumowanie roku minionego. Z tego miejsca przepraszam lata 2020-2022 za brak takich podsumowań :)

    Morsowanie

    Pierwszego stycznia pierwszy raz morsowałem w cuchnących rybią łuską i mułem wodach Zalewu Zemborzyckiego. Wracając po pierwszych 4 minutach w marznącej topieli czułem igły w płucach przez kilka godzin ale potem przeszło i przyszła chęć na powtórkę. Benefity samopoczuciowe są na tyle odczuwalne i pozytywne, że nawet w lecie zdarzało mi się wrzucać pare kilogramów lodu do wypełnionej zimną wodą wanny by poczuć choć namiastkę zimy.

    Szafeczka

    Kilka miesięcy przerwy między pracą w IT poświęciłem stolarstwu. Nadal obmyślam na stolarstwo plan wtedy kiedy sram. Tak czy siak projektem który pochłonął miesiąc była mała wisząca szafeczka jesionowa z elementami drewna egzotycznego. Jestem mega dumny, że podjąłem się i dokończyłem zadanie na zdecydowanie wyższym poziomie niż wszystkie wcześniejsze. Szkoda, że nie zebrałem się z ogarnięciem sprzedaży tego cacka, ale w sumie nie wiem czy chcę się z nim rozstać.

    Ramen

    Jak mi się coś wkręci w zapętlenie to niespodziewanie zapętla się jak anakonda na szyi. Tak było z ramen o którym jednocześnie oglądałem kilka serii filmików na YT (kanały Way Of Ramen i Alex French Guy Cooking) i próbowałem tajemnych japońskich wywarów. Przez dobre kilka miesięcy większość wyjść na miasto kończyło się miską klusków. Opanowałem się i nie kupiłem maszyny do robienia klusków ale ogólnie sporo eksperymentów kulinarnych doprowadziło do poszerzenia mojej wiedzy kulinarnej i wstąpienia w szeregi wyznawców Glutaminianu i Inozynianu czyli władców smaku.

    Kajak i Wlas

    Wydarzyło się też kilka wypadów w objęcia przyrody. Weekend kajakowego spływu Wieprzem doprawiony piwem i kociołkiem chłopskim/myśliwskim w doborowym towarzystwie. Będzie trzeba zrobić powtórkę i zobaczyć dalszą cześć Wieprza. Powtórka samego kociołka była też w lasach janowskich gdzie miejsce kajaków zastąpiły ciężkie plecaki a namioty zastąpiły tarpy i inne bushcraftowe zabawki. Było też mnóstwo grzybów i deszczu.

    Stary Wspaniały Świat

    Weekendowy wypad do lasu z pozornie małym twistem, którym był zakaz nowoczesnego sprzętu biwakowego. Spałem pod dwoma wełnianymi kocami, na skórze z renifera, osłonięty przed deszczem bawełnianą płachtą impregnowaną pokostem lnianym. Do tego cały wachlarz zajęć od robienia improwizowanego plecaka traperskiego, przez nawigację, pozyskiwanie roślin do fotografii otworkowej. Było strasznie gorąco ale ten klimat dał naprawdę dużą odskocznię od wypełnionej technologią codzienności. Wspomnieniem nr 1 będzie tutaj pozowanie do fotografii otworkowej siedząc we trzech bite 3 minuty w bezruchu bo aparat otworkowy akurat tyle potrzebował do naświetlenia kliszy, co zresztą wyczytaliśmy analogowym światłomierzem i porównaliśmy z tabelką naświetlań wyliczoną dla danej kliszy. Oddychałem, nie ruszałem się, czekałem.

    https://www.facebook.com/photo/?fbid=781291854004368&set=pcb.781292384004315

    Sunn O)))

    Odkąd zobaczyłem video z koncertu tej grupy w byłym holenderskim kościele czułem, że to dla mnie mus zobaczyć ich koncertową porą. I nie myliłem się. Zostałem zgnieciony. Niebezpiecznie potężna głośność i przesadna ilość sztucznej mgły sprawiły, że w dusznej klubowej atmosferze gitary zdawały się kruszyć mi plomby w zębach. Wiercili prawie 2 godziny ale wytrzymałem ciut ponad godzinę i poszedłem na kebaba ochłonąć. Nie mógł tego zrobić barman który już po pierwszym kwadransie błagał innych pracowników warszawskiej Progresji, żeby go zmienili bo zwariuje zaraz. Ciekawe czy okazali mu litość i empatię.

    Furia

    Po długiej rozłące z muzyką zespołu wpadła w moje ręce ich ostatnia płyta „Huta Luna”. Transowy super-szybki-full-blast-black metalowy krążek krążył w odtwarzaczu bity miesiąc. Biegało mi się do tego znakomicie. Te ludowe klimaty i możliwość swobodnej interpretacji tekstów dawała pole do rozmyślań na wiele tematów szczególnie, że premiera była tuż przed wyborami parlamentarnymi. Jednak to pierwszy listopada zapamiętam najmocniej. Poszedłem pobiegać w okolicach cmentarza na Lipowej w Lublinie. Artystyczny wyraz nagrobków, ich rytualnego oświetlenia i muzyki poruszył mnie.

    Pozdrawiam!

  • Główny Szlak Świętokrzyski

    Główny Szlak Świętokrzyski

    Brakowało mi tego. Pomysł, który wpadł do głowy. Dopracowanie scenariusza. Pobieżne przygotowania. I cyk na szlak. Ku przygodzie. Tak skrótowo zapamiętam moje przejście Głównego Szlaku Świętokrzyskiego. To były intensywne dwie doby i 92km.

    A skąd pomysł? Przeczytałem na blogu Łukasza Supergana jego relację z przejścia i od razu zapragnąłem zaliczyć ten szlak. Przez ostatnie 3 lata dałem sobie trochę luzu co do tych bardziej szalonych przygód typu X kilometrów w X godzin. I chciałem siebie uspokoić, że mogę do nich wrócić jeśli tylko zechcę.

    Plan

    Idea była prosta. Przejść szlak i przećwiczyć kilka umiejętności survivalowych po drodze. Głównie poprzez nocowanie na dziko. Kolejną sprawą było sprawdzenie jak szybko będę w stanie pokonać tę trasę. A z tego wynikało, że waga ekwipunku musi być możliwie niska.

    Sprzęt

    Zabrałem ze sobą Ponczo i podpinkę do niego od Helikon-Tex (Swagman Roll + US GI Poncho). Do tego mata dmuchana i moskitiera dopełniające schronienia. Woda niesiona w bukłaku i dwóch półlitrowych bidonach. Łącznie do 2,5l wody co przy upałach w okolicach 28° było w sam raz. Żarcie głównie w postaci batonów, orzeszków ziemnych i chałwy :) No i dwa red bulle na rozruch zamiast cieplutkiej kawy.

    Dzień 1

    Na start samochodem podrzuciła mnie żona. Jadąc samochodem, jakoś przeoczyłem znak „Gołoszyce” i wyszło tak, że startowałem jakiś 1 km od początku szlaku. Miałem zerową ochotę wracać się i przejść kawałek asfaltu gdy byłem już na malowniczej polnej drodze. Od razu spotkałem kilku grzybiarzy, a potem długo, długo nikogo. Była sobota. Po drodze tylko kilka mniejszych miejscowości. W jednej z nich poprosiłem o wodę i dostałem pełną butelkę lekko gazowanej. Przy okazji doszedłem do oczywistego wniosku, że najłatwiej dostać wodę czy inną pomoc od gospodarstwa, w którym brama stoi otworem. Tak jak pewnie nawet teraz w domu moich rodziców.

    Nocleg miałem wstępnie zaplanowany w Kakoninie na 32 km, ale przybyłem tam około 21 i było jeszcze dość widno. Nie było też zapowiadanej wiaty na nocleg. Dodatkowo ktoś napierdzielał piłą spalinową jakiegoś sokora, więc poszedłem dalej. Przy świetle czołówki zdobyłem Łysicę, najwyższy szczyt całego szlaku. O tak późnej porze było tam dwóch kolesi, z którymi najpierw się minąłem, a potem minęli mnie jeszcze raz przy wiacie, w której rozbijałem obóz. A wiatę znalazłem tuż przed miejscowością Święta Katarzyna i spędziłem w niej noc.

    Ostatecznie trzasnąłem 37km i ledwo zmrużyłem oko przez tę noc. Grzmiało i błyskało, ale nie padało. Najbardziej jestem zadowolony z tego, że tego dnia robiłem regularni co 2 godziny przerwy na osuszenie stóp i to zaowocowało brakiem problemów z otarciami. Za to za dużo piłem przed pójściem spać i skończyło się sikaniem do butelki w śpiworze. W czym nie jestem jeszcze doświadczonym zawodnikiem.

    Dzień 2

    Zebrałem obóz i wyruszyłem o 6. To był najdłuższy, najcieplejszy i najcięższy dzień. A szlak był dodatkowo najmniej malowniczy. Dużo było asfaltów i polnych nieosłoniętych od Słońca dróg polnych. Było kilka słabiej oznaczonych odcinków, na których nadłożyłem trochę drogi. W Masłowie zrobiłem zakupy. W Ciosowej zatankowałem do pełna kranówki. Ostatni odcinek tego dnia to był asfalt prowadzący na Baranią Górę. Miałem w planach nocować w okolicach szczytu i to się udało. Choć ze względu na wilgoć i chmary owadów dość długo szukałem stosownego miejsca. Ostatecznie rozłożyłem się na skrzyżowaniu szlaków tuż za szczytem i padłem spać wykończony brakiem snu poprzedniej nocy i 47 przebytymi kilometrami.

    Dzień 3

    Wstałem o czwartej. Było już jasno i ciepło. Całą koszulkę miałem zapoconą. To była gorąca i duszna noc. Miałem jakieś 12 km do przejścia i pierwszy autobus do Kielc, który mogłem złapać odjeżdżał o 8:50. Dałem sobie niemal 4 godziny na to przejście, wychodząc równo o 5. Po dość nudnym poprzednim dniu byłem zaskoczony, pozytywnie, szczytami, które zdobywałem. Zwłaszcza Perzowa i ostatnie strome zejście z Góry Kuźnickiej do Kuźniaków. Wczesny poniedziałkowy ranek był bardzo cichy w miejscowościach, które mijałem. Sam koniec szlaku to tylko czerwona kropka na słupie, ale osiągnięcie jej dało mnóstwo satysfakcji.

    Na koniec zrobiłem ostatnie zakupy i wsiadłem w busa. W Kielcach trochę czekania i potem kolejny bus już do Lublina. Powrót bez przygód, ale brak snu dawał się we znaki. Po wejściu do mieszkania zamówiłem burgera i kebaba z Umea (ostatecznie nie dałem rady obu :-)). Wszedłem pod prysznic. Potem drzemka 20 minut i akurat potem dostawa była u drzwi. Perfekcyjna synchronizacja.

    Podsumowanie

    Jestem zadowolony z zaliczenia trasy, ale w sumie najbardziej ze stylu. Nie parłem z językiem na brodzie do przodu. Chciałem iść jak najdłużej każdego dnia i długimi godzinami spokojnie się przemieszczać. Przypomniało mi to uknute przez Andrew Skurka pojęcia Ultimate Hiker i Ultimate Camper, czyli podziału turystów na tych, którzy chcą głównie chodzić i tych, którzy chcą przede wszystkim obozować. Warto spróbować obu tych stylów i wybrać ten dla siebie. Co do walorów trasy to trudno się zachwycać, ale trudno też wyrażać rozczarowanie. Jeśli mieszkasz blisko, to zdecydowanie warto zobaczyć te tereny. Szczególnie pierwsze 40km (od Gołoszyc) i w sumie ostatnie 10 jeśli całość nie wchodzi w grę. A jeśli się spodoba i zapragniemy innego wyzwania to świetną listę szlaków znajdziecie pod http://lukaszsupergan.com/szlaki-turystyczne-polski-dlugodystansowe-mapa/

  • Rok dwa tysiące dziewiętnasty

    Rok dwa tysiące dziewiętnasty

    Dzieci

    Dzieci mają już ponad 2 lata. Spędzanie z nimi czasu to niesamowita frajda i satysfakcja, na którą mimo wszystko nie zawsze znajduję chęci. A może w sumie znajduję ale czuje, że powinienem znajdywać go więcej.

    Praca

    W Netguru jeden projekt się zakończył, dołączyłem do kolejnego. Uczyłem się głównie 3 tematów: docker, kubernetes, architektura. Wreszcie po prawie 4 latach pracy na backendzie zostałem mianowany seniorem. Po tylu latach uważam przesiadkę z frontendu na backend za słuszną i niosącą za sobą mnóstwo różnorodnych wyzwań. Frontend jest bardziej jednorodny, lecz wcale nie łatwiejszy.

    Las

    Nie liczyłem, ile razy wyszedłem na spacer do lasu. Na pewno było tego sporo. Dalej jednak za mało. Ostatnio zauważyłem, że czuję się tam o wiele swobodniej niż wcześniej. Mogę medytować, siedząc na pieńku z zamkniętymi oczami. Wcześniej też tego próbowałem, ale czułem się jakoś nieswojo. Coraz swobodniej czuje się, widząc zwierzynę. Coraz częściej wkurwia mnie widok wycinki. W każdym lesie, który odwiedziłem były świeże ślady tego procederu. Jeszcze kilka lat temu wycinka w lesie była raz na rok a teraz nie widzę przerwy. Tym bardziej śmieszny ale jednocześnie pozytywny wydaje się eksperyment Lasów Państwowych z wytyczeniem miejsc do uprawiania survivalu i bushcraftu. Ale jak się wybiorę do najbliższego takiego miejsca w Lasasch Janowskich to może zmienię zdanie.

    Minimalizm

    Mocno ograniczyłem kupowanie i rozpoczynanie nowych hobby. W sumie zacząłem tylko jedno. W sumie nie zacząłem, tylko zaliczyłem powrót. Wróciłem do rzeźbienia w drewnie. Powstało kilka łyżek i chochelek. Kolejnym zaczętym i dużo odważniejszym projektem jest kuksa. To taka skandynawska forma kubka. Tylko zamiast pełnego uchwytu z dziurką może mieć dużo prostszy do wykonania uchwyt bez dziury. Sprawdza się przy ognisku, pijąc w „niesiedzącej” pozycji.

    Góry

    Jedyny dłuższy wyjazd w pełnym rodzinnym składzie poprowadził nas do Zakopanego. Pogoda nie rozpieszczała, turystyczny konsumpcjonizm Krupówek zdał się pogorszony przez upływ lat lub rozmazanie wspomnień o nim. Najgorszy był widok nastolatków człapiących w małych stadkach od stoiska z jaskrawym, żelowym płynem do stoiska ze słodyczami do stoiska ze smażonymi paskami z ziemniaków. Mimo wszystko ciut udało się odpocząć. Nie udało się natomiast fizycznie zmęczyć.

    Zmęczyć udało się tylko na firmowej imprezie w Beskidzie Niskim, gdzie udało mi się wyskoczyć na krótki bieg na Potrójną. Przypomniało mi to, oczywisty fakt, że biegania w górach bardzo mi brakuje.

    Mgła

    Pojechałem znowu, tym razem do Wrocławia na koncert Mgły. To bylo w maju. Klub Zaklęte Rewiry, jak na miejsce z kiblem, przez którego środek poprowadzony jest odpływ na gnojówkę czy cokolwiek tam spływało, był super przygotowany na taką imprezę. Miejsce na merch, na siedzenie, kilka scen. Klimatyczne miejsce. Klimat doprawiony sztuczną mgłą i przedpremierowymi kawałkami z nadchodzącej płyty.

    We wrześniu, na rozpoczęcie roku szkolnego, Mgła wydała nowy album „Age Of Excuse”. Ich muzyka od dawna mi towarzyszyła. Czasami popychając mnie w reprezentowany przez tą muzykę nihilizm, czasami wręcz od niego odwodząc. Może nie słucham dużo muzyki, ale lubię się w nią wgryźć głęboko. Setki odsłuchań to dla mnie normalna sprawa. „Nowa Mgła” leciała w uszy w kółko przez bite 3 miesiące. Jedynie chwilowo ustępując miejsca na synthwave i różne ścieżki dzwiękowe z gier czy filmów do których dobrze mi się pracuje. Nie zapomne chwil premiery płyty na YouTube. Założyłem słuchawki, wyszedłem na dwór, wcisnąłem „PLAY” i spacerowałęm wśród mas uczniów wracających z rozpoczęcia roku szkolnego. Ubranych na czarno, elegancko i bezosobowo, ze z żadka rozsianymi osobowościami. To było coś.

    Plany

    • Zdecydowany i pozbawiony wymówek powrót do treningów biegowych
    • Rozwój w jakimkolwiek nietechnicznym kierunku
    • Utrzymanie pozytywnych, choć czasem uporczywych, nawyków medytacji i prowadzenia dziennika.
  • Svart Bushcraft Trip

    Svart Bushcraft Trip

    Moje leśne przygody nie ustają, bo nie przestają mnie zaskakiwać. Każdy wypad do lasu przynosi emocje w trakcie, wewnętrzny spokój po powrocie i pamiątki na przyszłość. Jednak na ćwiczenie umiejętności nie przeznaczałem wiele czasu. Najczęściej chodziłem do lasu pomaszerować i zrobić kawkę. Byłem na jednym szkoleniu, ale to było w 2013 roku. Dobre wspomnienia sprawiły, że zapisałem się do Norwegii z Marcinem „Bushcraftowym”. 3 noce. 2 instruktorów. 6 uczestników. Pierwszy męski wypad po narodzinach potomków. Potrzeba uzupełnienia ekwipunku o kilka elementów. Potrzeba oderwania się od codzienności.

    Przed wyruszeniem w drogę

    Przygotowania przegdybałem myśląć, jaka będzie pogoda i jak mi będzie tyłek odmarzał. Dokupiłem brakujący sprzęt i zaplanowałem spokojny dzień podróży. Nocleg w hotelu przy lotnisku w Katowicach. Spokojne oczekiwanie na start już w grupie kompanów przyszłej wędrówki. Krótki lot i przejazd busem. Potem już tylko wrzuciliśmy plecaki na plecy i wyruszyliśmy.

    Pierwsze krajobrazy, które napotkaliśmy na drodze, były zaskakująco nieprzystępne do wędrówki.
    Górski teren na wysokościach ledwie 500 m n.p.m. okazał się bardzo skalisty i mokry. Widok drabinek wspinających się równolegle do strumienia napawał strachem. Głównie przez to, że nie byłem przyzwyczajony do takiego obciążenia na plecach, a miałem na nich ekwipunek i prowiant na całe 3 chłodne dni. Dodatkowo buty nie dawały pełnej przyczepności na takiej powierzchni. Kilka razy poślizgnąłem się i szczęśliwie zostały po tym tylko lekkie siniaki. Mogło to się to gorzej skończyć.

    Niewyszkoleni nie jedzą kolacji

    Gdy już się wdrapaliśmy, zaczęło lekko padać. Przeszliśmy resztę zadanej trasy i nadeszła pora na kolację. Dostaliśmy zadanie rozpalenia ognia. Już pierwsze próby rozpalania ognia ujawniły moją ignorancję.
    Od kilku lat nie stworzyłem sobie okazji do rozpalenia ognia w trudnych warunkach. Ze względu na zakazy, wygodę czy bezpieczeństwo. A praktyka nawet w tym pradawnym fachu dezaktualizuje się szybko. Brak praktyki w odnajdywaniu odpowiedniego opału był chyba największych problemem. Chodziłem przemoczony, zźiębnięty i odwodniony szukając suchych gałęzi. Miałem też w głowie opowiadanie „To Build a Fire” Jacka Londona. Nie będę go spojlerował, napomnę tylko, że zgodnie z tytułem opisuje ono proces rozpalania ognia. I z tym całym bagażem zmęczenia strachu i niepewności nie udało się rozpalić ogniska. Nie działało krzesiwo, rozpałki było za mało, wiatr hulał. I właśnie w tych trudnych warunkach najbardziej bolało to niepowodzenie. Wyobraźnia widziała już podobną sytuację tylko bez pomocy kompanów, instruktorów. Tym razem po prostu przestałem próbować i skorzystałem ze wspólnego ognia, żeby ugotować coś ciepłego do jedzenia.

    Dalsze działania

    Przez kolejne dni braliśmy udział w różnych ćwiczeniach. Trochę nawigacji, prymitywnych metod rozpalania ognia, węzłów, uzdatniania wody. Do tego dochodziła rutyna obozowa. Każdego ranka rozpalaliśmy ogień na śniadanko i zwijaliśmy obóz. Każdego wieczora rozbijaliśmy obóz i rozpalaliśmy ogień na kolację. Słoneczna pogoda i duża widoczność umilały wędrówkę. Norweska natura okazała się piękna, rozległa i zadbana. Widzieliśmy czyste jeziora, strome skalne urwiska, gęste lasy. Wędrowaliśmy w okolicach jezior Goliaten i Landfalltjernet. Rozpoczęliśmy ścieżką Kjøsterudjuvet, a wróciliśmy szlakiem prowadzący do Szpitala w Drammen. Ostatniego dnia zaufaliśmy prognozie pogody i nie rozbijaliśmy plandek. Dzięki temu usypialiśmy, patrząc na piękne, gwieździste niebo. Taki widok jest po prostu niesamowicie relaksujący. Pewnie dlatego, że człowiek żyjący w mieście tak rzadko go doświadcza.

    Wnioski i refleksje ogniskowe

    Co zapamiętam z tego wyjazdu to po pierwsze, konieczność ciągłego treningu umiejętności i weryfikacji sprzętu. Bo bez obycia i pewności na szlaku robi się niebezpiecznie. Druga sprawa to widok gwieździstego nieba ujrzany spod dopiętego pod samą szyję śpiwora. I dodatkowo umilający tę chwilę termofor ogrzewający zmęczone stopy. A trzecie i najgorsze wspomnienie to moment, w którym leżałem już w śpiworze po pierwszym deszczowym dniu I myślałem o tym, gdzie ja się kurde wybrałem na urlop i ile sił mnie on będzie kosztował.

    Powróciłem też do poszukiwania i testowania podstawowego zestawu survivalowego.
    Słabym punktem mojego ekwipunku była jego jednolitość. Miałem 95% sprzętu w plecaku i resztę drobnicy w kieszeniach spodni. Każde oddalenie się od plecaka stwarzało duże zagrożenie. Nie mogłem się oddalić od Niego, głównie ze względu na brak wody pod ręką. Problem ten rozwiązuje manierka z wodą noszona przy pasie opierająca się o udo. Ten sposób działa nawet wygodnie, szczególnie gdy mocowanie manierki jest obniżone względem pasa i pozwala bez przeszkód nosić na to plecak z pasem biodrowym. Jedyny problem to dziwny, niesymetryczny wygląd osobnika z takim zasobnikiem.

    Wyznacznikiem dobrej wędrówki są okresy ciszy. Zespół maszeruje, sprawdzając tylko drogę, rozmowy cichną. Każdy uczestnik zmaga się z wysiłkiem i podziwia naturę. Trudno przecenić też rolę obserwacji towarzyszy. Każdy ma inne doświadczenia i owocują one postrzeganiem pewnych praktyk jako oczywiste. Oczywiste nie znaczy optymalne. Wychwycenie nieoptymalnej praktyki, techniki czy innych drobnostek wśród kilku kompanów jest niemal pewne. Dodatkowo na tym wypadzie, po ostatnie kolacji po kolei każdy uczestnik dzielił się tym, czego się nauczył i co zrobił źle. Dla mnie największą wartością było odczucie błędów z pierwszego dnia, dnia drugiego i dnia trzeciego też. Planując pierwszy dzień wędrówki, trzeba zadbać o minimalizację ryzyka. Krótki dystans, tylko niezbędne minimum zadań i duże skupienie przy rutynowych czynnościach. Błędy i tak zostaną popełnione, ale pierwszego dnia jest największa szansa na przedwczesne zakończenie wyprawy.

    Serdecznie pozdrawiam całą ekipę! Polecam tego typu wypady, zakupy w https://sklep.bushcraftowy.pl/ i blog https://drogamoimcelem.pl/. Wpis powinien pojawić się ponad rok temu, ale skończyłem go dopiero dziś.

  • Rok dwa tysiące osiemnasty

    Rok dwa tysiące osiemnasty

    Więcej różności nie wydarzyło się w moim życiu nigdy. To był trudny rok pełny wzlotów i upadków. Najbardziej żałuje, że tak mało z tego, co pisałem, publikowałem tutaj. A może to dobrze? Do rzeczy!

    (więcej…)
  • 100 dni bez alkoholu. I co dalej?

    100 dni bez alkoholu. I co dalej?

    Alkohol to trucizna. Każdy to wie i zbyt wielu tę wiedzę ignoruje. Ja piłem przez długi czas i nie uważałem tego za palący problem. Owszem zdarzały się sytuacje, których wolałbym nie mieć na swoim koncie, ale wstyd po nich jakoś nie zachęcał mnie do działania. Dopiero kilka miesięcy temu zauważyłem, że warto coś z tym zrobić.

    (więcej…)
  • Dzienniczek, czyli jak podsumować dzień w 5 minut

    Dzienniczek, czyli jak podsumować dzień w 5 minut

    Warto się mylić. Tym razem myliłem się w kwestii tego, że zapisanie czegoś na papierze może mi w czymś pomóc. Po ponad 3 miesiącach stosowania five minute journal, czyli prostej metody prowadzenia pamiętnika czuję, jak bardzo wiele zmieniła codzienna chwila refleksji.

    (więcej…)
  • Najwyrąbistsza książka o wyrębie drzewa i nie tylko

    Najwyrąbistsza książka o wyrębie drzewa i nie tylko

    Nie, nie mowa tu o „Porąb i spal” Larsa Myttinga. To nie ten kaliber. Chodzi o dzieło znacznie wspanialsze: Walden, czyli życie w lesie autorstwa Henry’ego Davida Thoreau. Książkę przeczytałem rok temu, a nadal czuję jej obecność w mózgu. To prawie tak jakby piosenka disco polo siedziała mi w głowie 365 dni. Mimo że miałem przed jej przeczytaniem ogromne oczekiwania, nie zawiodłem się. (więcej…)

  • Rok dwa tysiące siedemnasty

    Rok dwa tysiące siedemnasty

    Słabość i strach sprawiły, że częstotliwość mojego pisania spadła dramatycznie. Całe szczęście żal przed kompletnym porzuceniem tej czynności zwyciężył akurat teraz. W sam raz na podsumowanie i spojrzenie w tył na miniony rok.

    (więcej…)

  • Kosmetologia wysokiego ryzyka

    Kosmetologia wysokiego ryzyka

    Krok dalej od odstawienia mięsa leżało dla mnie odrzucenie chemikaliów. Spojrzałem na swoją półkę z kosmetykami, a w szczególności na listy składników, z których są zrobione. Potem zrozumiałem, że to działa na tej samej zasadzie, co suplementy na zaparcia. (więcej…)